Kilka lat temu zaczęłam pisać ten felieton, lecz temat tak mnie denerwował, że wciąż go porzucałam. Ilekroć bowiem spotykałam kogoś, kto twierdził, że: nie będzie się uczyć francuskiego, bo to taaaki trudny język, więc wybiera naukę angielskiego, który jest taaaki łatwy, albo kogoś, kto: nie będzie się uczyć drugiego języka obcego, skoro z angielskim, tak prooostym językiem, wciąż sobie nie radzi – to czułam się jakbym żyła w jakiejś alternatywnej rzeczywistości (na Planecie Małp albo w analogicznym miejscu), której mieszkańcy robią rzeczy zaprzeczające logice. I za każdym razem to mnie tak wkurza, że... aż nabieram chęci, by jednak dokończyć pisanie tego felietonu.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że już sama tematyka felietonu jest ryzykowna, wielu lingwistów broni się bowiem przed przypinaniem językom łatki łatwego lub trudnego (bo ocena stopnia trudności danego języka jest skomplikowana i wymaga rozważenia wielu czynników), jednak na całym świecie ludzie niebędący lingwistami usiłują stworzyć własne rankingi języków najtrudniejszych oraz najłatwiejszych, posiłkując się tymi rankingami podczas wyboru języka do nauki. Nie jestem fanką takich rankingów, bo wydają mi się powierzchowne – brak mi w nich kluczowego dla ich użyteczności wyjaśnienia: względem którego języka ojczystego oceniany był stopień trudności danego języka obcego. Na podstawie tych popularnych, ogólnoświatowych rankingów powstają przesądy, które zebrane w bukiety tworzą nawet całe mitologie; zaś z mitologiami bywa tak, że... ładnie się je opowiada, mile się ich słucha, ale mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Niektóre wnioski z mitologicznych rozważań na gruncie polskim to: język włoski jest prosty, język angielski jest łatwy, język francuski jest trudny, język niemiecki jest logiczny, języka podobnego do polskiego nie trzeba się uczyć. Oczywiście takich przesądów jest więcej (krążą nie tylko wśród naszych rodaków, lecz i wśród innych narodów). Skoro jednak przesąd o łatwości angielskiego versus trudności francuskiego wciąż jest rozpowszechniany, postanowiłam się do niego odnieść, mimo ryzyka poruszania się jedynie po naskórku językoznawstwa. Potraktujcie, proszę, ten felieton z przymrużeniem oka.
Gdyby zatem w ogóle miałoby sens porównywanie stopnia trudności języków obcych (bo jak już wspomniałam, moim zdaniem ma to sens tylko względem języka ojczystego, wszystko bowiem zależy od tego, wobec którego języka wyjściowego chcemy usytuować dany język obcy), to już prędzej w moim odczuciu usprawiedliwiona byłaby teza, że język francuski jest DLA POLAKÓW I POLEK (sic!) dużo łatwiejszy do nauczenia się niż język angielski.
Angielski nas „zwodzi”, ponieważ podczas jego nauki poziom trudności stale wzrasta, tymczasem w nauce wielu innych języków (np. języków romańskich) ten poziom trudności pozostaje stale mniej więcej taki sam. Moim zdaniem propagowanie mitologii o rzekomej trudności języka francuskiego (łatwy nie jest, ale gdzie mu tam do skomplikowania angielskiego!?) szkodzi mu bardzo i zniechęca ludzi, którzy odkładają ad acta kontakt z tak pięknym językiem romańskim!
Propagowanie mitologii o rzekomej łatwiźnie nabywania angielskiego jemu też nie służy! Co prawda po takiej reklamie zaczyna się go uczyć więcej ludzi (skuszonych obietnicą, że będzie łatwo), niż gdyby zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo jest on złożony, ale ich nauka często bywa mało skuteczna, bo kiedy natrafią na charakterystyczne dla angielskiego trudności (a natrafią na nie), to podkopią one ich morale. Często słyszę więc od uczniów i uczennic, jak gorszymi ludźmi się czują, ponieważ: nie potrafią się nauczyć nawet tak prostego języka, jakim jest angielski. Nie dziwi mnie, że nie potrafią, bo to język niełatwy, a oni, opierając się na przesądzie, oczekiwali, że angielski będzie banalnie prosty.
Na razie nie udało mi się dotrzeć do genezy ogólnopolskiego przekonania jakoby język francuski był trudniejszy od angielskiego. Podejrzewam, że propagują ten przesąd ludzie, którzy angielski znają w stopniu średnim (dlatego tkwią w błędnym przekonaniu, że to łatwy język) i którzy nie znają francuskiego w ogóle, nigdy się go nie uczyli i nie zamierzają, więc wmawiają sobie, że skoro francuski nie jest tożsamy z angielskim (najczęściej jedynym językiem obcym, jaki znają), to muuusi być trudny.
Drugą możliwą przyczyną tego przekonania jest według mnie to, że uczący się francuskiego (czy jakiegokolwiek języka obcego innego niż angielski) najpierw uczyli się angielskiego, lecz teraz zamiast po prostu zacząć uczyć się kolejnego nowego języka (np. francuskiego), zamiast podejść do niego z czystym nastawieniem (jak robili to przy nauce angielskiego), usiłują dotrzeć do niego poprzez swój angielski, co rzeczywiście pracę nad francuskim czyni ogromnie skomplikowaną. Taki sposób przypomina mi niesienie zakupów, kiedy ma się związane kostki u nóg – niby w końcu uda się je donieść do domu, ale po co sobie aż tak utrudniać proces uczenia się kolejnego języka? Każdy z tych trzech języków ma swoiste dźwięki nieobecne w pozostałych dwóch językach; tak jak uczymy się przestawiać aparat mowy z polskiego na angielski podobnie uczymy się przestawiać swoją wymowę z polskiego na francuski. Nie róbmy tego z polskiego na francuski poprzez angielski, bo to jest droga naokoło!
Angielski, francuski i polski należą do trzech różnych największych rodzin indoeuropejskich, każdy z nich ma swój charakterystyczny zakres dźwięków, a w dodatku angielski, którego pochodzenie jest skomplikowane, jest większym melanżem niż francuski, którego geneza jest jasna: powstał z mieszaniny języków lokalnych z uproszczoną łaciną, którą mówili z błędami rzymscy żołnierze, stacjonujący na terenie podbitej Galii. Angielski zaś jest językiem bardzo szczególnym, ma wielu przodków, powstał z dialektów przyniesionych przez plemiona Anglów, Sasów i Jutów na tereny zamieszkane przez Celtów. Okrzepł jako język literacki na bazie dialektu londyńskiego, z domieszką języków staroangielskiego i francuskiego.
Ponieważ od jakiegoś czasu panuje hegemonia języka angielskiego na świecie, a wynalazek internetu jeszcze ją utrwalił – więc może aby zachęcić ludzi do posługiwania się tym językiem jako międzynarodowym językiem wspólnym, propaguje się ten przesąd jakoby angielski był łatwy do nauczenia się, co absolutnie nie jest prawdą. Przesąd sprawia, że wielu ludzi cierpi, czując się gorszymi, bo nie potrafią się nauczyć nawet tak prostego języka jak angielski, a co za tym idzie nie będą się brać za kolejny język, skoro nie nauczyli się angielskiego. Tymczasem po części winna jest tu złożoność angielskiego (jego pochodzenie jest melanżem wielu języków), ale po części winna tu jest mitologizacja rzekomej łatwości uczenia się tego języka. To, że akurat teraz angielski ma swój czas hegemonii, znaczy tylko tyle, że chcąc nie chcąc czujemy się gospodarczo, internetowo i politycznie zmuszeni, by się go nauczyć – ale przecież przez to nie staje się on mniej trudny! I warto to sobie szczerze powiedzieć.
Z drugiej strony angielski nie jest aż tak trudny, jak się wydaje wielu osobom w trakcie jego nauki, ale zwyczajnie wymaga solidnej pracy nad nim – dlatego lepiej nie propagować nieuzasadnionych przesądów, bo robimy sobie i innym wokół (także naszym dzieciom) krzywdę. Da się go nauczyć, ale nie wtedy, gdy wchodzimy w tę naukę ze zbanalizowanym przekonaniem, że to taki łatwy język – bo wtedy zostanie nam już tylko tkwienie w hipokryzji i samooszukiwanie się: znam biegle angielski... gdy słychać już po trzech zdaniach, że nie jest to prawda.
Niektórzy naiwnie sądzą, że to musi być prosty język, skoro wszyscy na całym świecie się go uczą. Zupełny przypadek zdecydował o tym, że to język angielski stał się tak powszechnym językiem. Gdyby trzeba było wybierać to świadomie, to – moim zdaniem – angielski miałby bardzo mało punktów w rankingu języka, którego mają się nauczyć wszyscy na świecie. Lubię i szanuję ten język, używam go i w nim pracuję, jest piękny, ale ośmielam się twierdzić, że nie jest on łatwy!
Plusem do rzekomej łatwości angielskiego jest nieposiadanie rodzaju gramatycznego, podczas gdy prawie wszystkie języki europejskie mają przynajmniej rodzaj męski i żeński (np. francuski, włoski, hiszpański), albo też jeszcze rodzaj nijaki (polski, niemiecki).
Koniugacja angielska jest dosyć szczątkowa, co dodaje temu językowi kolejny punkt w skali łatwości uczenia się, jak wierzą bowiem niektórzy uczący się go: wystarczy wyrobić sobie odruch dodawania -s w 3. osobie liczby pojedynczej w czasie teraźniejszym prostym oraz nauczyć się czasowników nieregularnych i już... Stop, stop! A co ze specyficznym, angielski tworzeniem pytań, nienaturalnym dla Polaków (ale nie tylko dla Polaków, już nawet dla wielu Europejczyków)!? Co ze skomplikowanym systemem czasów angielskich, których już sama liczba przyprawia o zawrót głowy, a jeszcze przecież trzeba nauczyć się nie tylko je tworzyć, ale i używać?!
A przyimki?! To dopiero wyzwanie! W większości chyba języków istnieją przyimki, a są tak rdzennie zakorzenione w samej strukturze języka, że każdej osobie uczącej się go sprawiają problemy. Hmm, skoro więc wiemy, że przyimki są jedną z najtrudniejszych rzeczy do nauczenia w każdym języku obcym, to pomysł very English, żeby natworzyć sobie mnóstwo czasowników frazowych poprzez dołączenie różnych przyimków do pewnej grupy czasowników – wyda się nam teraz iście diabelski! Czyżby oni wymyślili to wyłącznie po to, żeby maksymalnie utrudnić uczącym się naukę angielskiego?! Wiadomo, że przyimki są trudne, to czy to jakiś chochlik lingwistyczny z używania czasowników frazowych stworzył cechę immanentną angielskiego? Niech będzie tak, żeby nie dało się nazwać prostych czynności, np. wsiąść czy wysiąść z autobusu, zdjąć czapkę, opiekować się – żeby biedny obcokrajowiec nie musiał się rozbijać o czasowniki frazowe... Z czystej perfidii?
Pomijając fachowe słownictwo lingwistyczne – istnieją języki przeźroczyste, jeśli chodzi o wymowę i pisownię (np. język włoski taki jest), i języki mętne. Francuski i polski są mniej przezroczyste niż włoski – niektóre dźwięki możemy zapisać na kilka sposobów, ale gdzie im tam do poziomu mętności angielskiej relacji: wymowa a pisownia!? Ten język nie tylko ma wymowę niespecjalnie związaną z pisownią, ale i w ogóle ma trudną wymowę. Oczywiście nie aż tak trudną jak chiński, ale jednak. Chyba nawet nieindoeuropejskie języki Europy mają mniej ambiwalentną wymowę.
Abstrahując od przejrzystości w relacji pisownia–wymowa: francuski ma 35 fonemów, czyli żeby mówić nim zrozumiale i rozumieć mówiących nim, musimy nauczyć się odróżniać od siebie 35 dźwięków (ta liczba jest bardzo zbliżona do liczby fonemów języka polskiego). Angielski ma aż 46 fonemów! Czyli żeby odróżnić w wymowie oraz odróżnić ze słuchu wyrazy podobne, Polka czy Polak musi się o wiele więcej napracować podczas nauki wymowy angielskiej niż francuskiej, a dodatkowo do wszystkich wyrazów angielskich nauczyć się ich pisowni (lub podczas nauki pisowni jeszcze uczyć się równolegle wymowy, w zależności od tego, czy jesteśmy bardziej wzrokowcami, czy bardziej słuchowcami, czyli czy najpierw słyszymy, czy najpierw widzimy wyraz).
Co w takim razie z przejrzystością w relacji pisownia–wymowa języków romańskich, według przesądów uchodzącymi za trudniejsze od angielskiego (zwłaszcza francuskiego)? Ich wymowy wywiodły się ze skrzyżowania potocznej łaciny z lokalnymi językami, są dla nas na ogół łatwe lub troszkę mniej łatwe do opanowania, ale zawsze ma jasne i wyraźne reguły (dziedzictwo łaciny). Na przykład (tylko lekko upraszczając): żeby nauczyć się przeczytać poprawnie każdy wyraz po włosku czy hiszpańsku, wystarczy 10 minut na opanowanie zasad czytania; żeby nauczyć się czytać poprawnie każdy wyraz francuski wystarczy 30 minut, by nauczyć się zasad, które sprawdzają się prawie w 100%; żeby jednak nauczyć się poprawnie czytać po angielsku... hmmmm, trzeba kilka lat nauki, ponieważ zasady są ogromnie skomplikowane. Na ogół nauczyciele angielskiego nas ich nie uczą, żeby nie namieszać nam w głowach na początkowym etapie kontaktu z tym językiem; zamiast tego uczą nas wymawiać każdy wyraz pamięciowo – czyli de facto ucząc się słówek angielskich, uczymy się ich podwójnie (osobno wymowy i pisowni); o ileż to więcej pracy niż w językach przejrzystych w relacji pisownia–wymowa! Widzę, jaki pozytywny szok przeżywają osoby zaczynające się uczyć włoskiego, hiszpańskiego, francuskiego, gdy już na pierwszej lekcji poznają zasady wymowy, dzięki którym będą mogły samodzielnie uczyć się słówek, wiedząc, jak je należy wymawiać i zapisywać, bez tej podwójnej pracy, którą były przyzwyczajone wykonywać dotąd, podczas nauki angielskiego, mętnego, jeśli chodzi o wymowę i pisownię.
Wymowa angielska jest wyzwaniem, dlatego tak często słyszymy, że ludzie po dwudziestu latach nauki języka angielskiego mówią nim niepoprawnie, źle wymawiają, robią potworne błędy. To nie oni są niewyuczalni, to ta fonetyka może sprawiać kłopot. Każdy z nas może dosyć szybko nauczyć się pięknie wymawiać słowa francuskie (nawet jeśli nie będzie go znać), dobrą wymowę można w nim osiągnąć w krótkim czasie; ale zdobyć dobrą wymowę po angielsku jest już trudniej. Niektórzy nie zdają sobie z tego nawet sprawy, bo zanurzeni są w języku angielskim od przedszkola, więc nie czują tej trudności albo rzeczywiście mają już dobrą wymowę, dlatego że wychowali się w kraju bombardowanym przez język angielski, podczas gdy z francuskim nie są osłuchani, bo rzadko słyszą go w radiu, w telewizji, w sklepach.
Ku dodatkowemu utrudnieniu angielski posiada wiele odmian, m.in.: brytyjską, amerykańską, kanadyjską, australijską i nowozelandzką, różniących się między sobą słownictwem i wymową. Już samo to stwarza wiele problemów uczącym się go, a później używającym go do porozumiewania się na całym świecie: musimy uczyć się synonimów dla danego słowa w każdej z odmian tego języka i szybko decydować podczas kontaktów międzynarodowych, jaką odmianą angielskiego będziemy się porozumiewać, co jest kolejną dodatkową wykonywaną pracą umysłową.
Z wszystkich tych powodów moim zdaniem, ale też zdaniem wielu innych językoznawców, angielski jest językiem fałszywie łatwym! „Oszukuje” on rozpoczynających jego naukę, wabiąc niby-prostotą, podczas gdy jest jednym z trudniejszych języków europejskich dla polskojęzycznych odbiorców.
W XVIII i aż do połowy XIX wieku to język francuski był hegemonem w Europie; to właśnie o francuskim mówiono, że jest to najprostszy język do nauczenia się (co oczywiście także nie było prawdą)! A mówiono tak, bo w tym języku można było się dogadać nie tylko w krajach, gdzie był językiem narodowym, ale i w Rosji, w Prusach, w Anglii. W Stanach Zjednoczonych w XIX i na początku XX, podobnie jak w Polsce, dobrze wykształcona panna powinna była grać na pianinie i mówić po francusku. Francuski był szalenie rozpowszechniony, nie tylko w koloniach francuskich, ale wiele krajów przyjmowało go jako język międzynarodowy – czyli miał pozycję, jaką ma obecnie angielski, i podobnie uważany był za: łatwy do nauczenia się, bo przecież wszyscy nim mówili. Brzmi znajomo? Angielskiemu – w tamtych czasach, sfrustrowanemu młodszemu bratu, na którego wtedy nikt nie zwracał uwagi – w końcu udało się przedrzeć i zająć, dotąd okupowane, pierwsze miejsce! Ale to nie znaczy, że francuski, uważany jeszcze tak niedawno za łatwy, bo mówiła nim większość świata, stał się nagle językiem upiornie trudnym! Prawda jest pośrodku: francuski ma swoje reguły, których trzeba się nauczyć, tak jak w każdym języku, ma swoje wyjątki gramatyczne (mniej czy więcej niż inne języki), ma swoją fonetykę (wcale nie taką trudną, jak się o niej złośliwie opowiada), ale to normalny język, którego możemy się nauczyć – ani strasznie trudny, ani banalnie łatwy.
Pewne jest i to, że jeśli angielski sprawia ci kłopoty, bo jest wieloznaczny, bo trzeba się domyślać, które słowo co oznacza w jakim kontekście (Co może w tym zdaniu oznaczać „get”?), bo phrasal verbs cię dobijają, bo wymowa jest skomplikowana, bo nie rozumiesz rodowitych użytkowników tego języka, to może czas pomyśleć o nauce francuskiego? Poczujesz sporą ulgę, bo nie będzie tutaj tych pól minowych: wymowa jest spójna i logiczna, phrasal verbs prawie nie istnieją, słowa na ogół znaczą to, co znaczą (a nie mają jeszcze kilkunastu innych znaczeń). Ale za to już na starcie trzeba się pogodzić z tym, że podobnie jak w polskim, niemiecki, rosyjskim itd. rzeczowniki mają swój rodzaj gramatyczny (męski i żeński, czyli łatwiej niż w j. polskim), że czasowniki się odmieniają (czyli jak po polsku i w większości języków indoeuropejskich).
Żartobliwie proponuję ci oczyścić umysł z przesądów, mitologii dotyczących francuskiego oraz przede wszystkim – oczyścić umysł z akcentu angielskiego (podczas mówienia po francusku lepszy już jest akcent polski niż angielski, nie brzmi aż tak nienaturalnie w uszach frankofonów) i zacząć uczyć się francuskiego.
Pozwolę sobie mieć nadzieję, że bawiliście się i zaśmiewali czytając, że nie odebraliście mojego felietonu ani jako skargi na trudny angielski, ani jako użalania się na to, że ludzie wolą uczyć się angielskiego zamiast francuskiego, ani wymądrzania się, ani nawoływania do porzucenia angielskiego i uczenia się wyłącznie francuskiego. Moim celem było rozbroić zastane, często nieprawdziwe opinie na temat języków i zachęcić was do nauki języków, do których macie upodobanie. Choćby waszym marzeniem był japoński, duński czy kataloński – fascynujcie się ich nauką i nie dawajcie sobie wmawiać cudzych przesądów, sprawdzajcie na sobie, jak to jest uczyć się danego języka, nie zawierzajcie panującej mitologii, bo to bywają często przekazywane z ust do ust fałszywe przekonania. Wybierzcie sobie język, który wam się podoba, i podążajcie za nim. Jeśli jest tym ukochanym, to jego nauka będzie dla was nieustającą przygodą. I nie przejmujcie się tym, czy w potocznym mniemaniu ten język uchodzi za łatwy, czy za trudny – bo to często ma się nijak do rzeczywistości. Doświadczcie go na sobie. Odczarujcie prawdziwy obraz nie tylko francuskiego czy angielskiego, odczarujcie prawdę o innych językach obcych. Nie ulegajcie omamom słuchowym – kiedy ktoś mówi o nauce języków, nie domniemujcie, że chodzi o naukę angielskiego. Może chodzić o naukę tureckiego albo nowogreckiego – to także cenne języki obce. Może okazać się, że niektórym z was łatwiej się uczyć pewnych języków, a trudniej innych, to są subiektywne odczucia, może dla kogoś portugalski okaże się łatwiejszy do nauczenia niż ukraiński, a dla kogoś innego wręcz odwrotnie. A może okaże się, że jednak zostaniecie przy jednym, jedynym języku obcym – angielskim, rosyjskim czy niemieckim – ale może spróbujecie i zasmakujecie również w innych. Miłej zabawy!