Która metoda nauki jest najlepsza? Czyli chcę mówić w języku obcym

Dzisiaj wreszcie długo oczekiwany ciąg dalszy "Chcę mówić w języku obcym" :). Jak metod psychoterapeutycznych, tak rodzajów podejść w nauczaniu języków obcych jest sporo. Dlatego zwlekałam z wyborem, bo co wybrać najpierw do omówienia... Podjęłam decyzję: IMMERSJA to jest to!

 

Poniżej omówię tutaj metodę polegającą na zanurzeniu się w języku obcym, który chcemy poznać, na otoczeniu się nim. Na pewno ktoś z Was spotkał się z nią na niektórych kursach; np. ostatnio modna jest oferta nauczania dzieci metodą immersji. Podrzucę Wam moje podejście do immersji, którą uważam za metodę nauki języka dla każdego dorosłego - ja tak właśnie uczę się języków. „Sprzedam” Wam również trzy z moich sposobów nauczania w ramach immersji: immersję stopniową, immersję audiocentryczną, immersję multimedialną.

 

 

Uwaga ogólna: W wyborze metody uczenia się języka należy zastosować kryterium dopasowania jej do konkretnego ucznia_uczennicy, czyli jego_jej dominującej pamięci, a także wielu innych czynników przyswajania wiedzy (ale o tym napiszę osobny artykuł w przyszłości, bo to dosyć obszerny temat) oraz do jego_jej celu (czyli po co uczy się danego języka). Oczywiście najlepsze wyniki daje dostosowanie wiązki wybranych metod do uczennicy_ucznia i wielu zmiennych procesu uczenia się. Moim zdaniem oprócz tego generalnego wyboru podejścia do nauczania (z punktu widzenia nauczycielki) języka dobrze jest także mieszać metody, nie trzymać się niewolniczo jednej, żeby nie spowodować efektu znużenia przewidywalnością struktury lekcji.

Copyright © by Nika Fronc-Iniewicz, luty, 2015. All rights reserved.

woda bis

 

Ale ad rem: oto trzyetapowa IMMERSJA, z której korzystam w pracy oraz przy samodzielnej nauce języka.

 

 1. Nazwałam sobie to podejście stopniową immersją, czyli powolnym zanurzaniem się, ponieważ jak przy wchodzeniu do bardzo zimnego morza, niezbędne jest w niej oswajanie się, które trwa tyle, ile jest potrzebne danej osobie uczącej się.

Moim nowym uczniom i uczennicom często proponuję metodę immersji; nie zawsze są jej chętni_e, czasami budzi ona zrozumiały lęk („Jak to?! Mam mówić tylko po francusku? Ja nie potrafię, niczego nie zrozumiem!”). Czasami pozornie daję więc za wygraną, ale w trakcie lekcji zaczynam stopniowo mówić do ucznia_uczennicy coraz więcej w języku, którego go_ją uczę. Najpierw po kilku sekundach mówienia np. po włosku powtarzam komunikat po polsku, potem stopniowo są to coraz dłuższe fragmenty, czasami sam uczeń_uczennica zamiast mnie tłumaczy sobie to na polski albo stwierdza, że rozumie przekaz, mimo że nie zdążyłam mu_jej jeszcze przetłumaczyć danego pytania. I tak metodą małych kroczków w pewnym momencie okazuje się, że polskie tłumaczenie tego, co mówię, muszę wtrącać coraz rzadziej, że stopniowo przechodzimy na przykładowy język włoski. Jak przy wchodzeniu do chłodnego morza – najpierw wydaje się to nie do zrobienia, a przez to, że działamy stopniowo, okazuje się, że człowiek wchodzi całkowicie i płynie, choć przecież temperatura wody się nie zmieniła – język, którym zaczęliście mówić, jest taki sam, jaki był przedtem (nadal ma swoje trudniejsze kwestie do nauczenia), ale wy już nie marzniecie w jego morzu.

 

Towarzyszy temu mówienie i pisanie esemesów, listów mailowych w danym języku (po części lub potem już w całości), np. po angielsku; układanie życzeń w tym języku, wprowadzanie elementów kultury danego kraju, nowych zwyczajów, porównywanie świąt, powiedzonek, czytanie lub słuchanie fragmentów wiadomości etc. Tym samym zapewniam uczennicy_uczniowi namiastkę wrażenia życia w kraju, w którym ten język jest codziennością; tym samym uczennica_uczeń zaczyna jakby żyć także w drugim języku – najpierw tylko po części, a stopniowo, w miarę oswajania się z językiem – przechodzimy w konwersacjach niemal zupełnie na język obcy. Pływamy w chłodnym morzu.

zanurzanie bis

 

2. Drugą moją podmetodą immersji, którą usilnie proponuję, jest podejście audiocentryczne (też wymyśliłam sobie taką nazwę dla tego stylu nauki), czyli zanurzenie w dźwiękach. Chodzi o słuchanie radia, rozmów lub piosenek w danym języku. Spróbujcie tak robić, nawet jeśli mają tylko towarzyszyć Waszemu życiu codziennemu, nawet jeśli nie skupiacie się na słowach. Wiem z wielu lat praktyki własnej nauki i uczenia innych, że to nie jest słuchanie zmarnowane! Radio gada, a my po jakimś czasie zaczynamy co nieco rozumieć! W naszej przestrzeni dźwiękowej pojawiają się obce dźwięki, które mimowolnie słyszymy, więc mózg pracuje :), a to zaowocuje osłuchaniem się melodii zdania (innej niż polska), podchwyceniem wymowy, rozpoznawaniem obcych dla nas głosek.

 

Oprócz słuchania radia czy muzyki dla rozrywki czy jako towarzyszących czynnościom codziennym polecam Wam wszystkim także twórcze słuchanie piosenek w danym języku. Trzeba znaleźć sobie ulubionych wykonawców; następnie posłuchać kilka razy jednej piosenki i wyłowić z niej tyle, ile się da. Odpowiedzieć sobie na pytanie, o co chodzi w danej piosence – odgadując jak najwięcej na słuch! Następnie w drugim etapie trzeba ściągnąć sobie słowa (byle poprawnie napisane, a z tym w sieci bywa czasami problem) i próbować przetłumaczyć – na słuch i wzrok!. Odnaleźć co tylko się da w warstwie gramatycznej, idiomatycznej, stylistycznej, najlepiej używając kolorowych długopisów lub flamastrów przy zapisie, a także rysując znaczenia zamiast zapisywać je po polsku. To najtrudniejszy etap i dużo pracy; jeśli może nam w niej towarzyszyć nauczyciel języka, to świetnie. No i zostaje etap trzeci – najmilszy: słuchamy piosenki, śpiewając sobie wraz z wykonawcą, zerkając na obie wersje napisane – oryginału i naszego tłumaczenia. To etap łączony – na wzrok i śpiew. Po jakimś czasie nie będzie nam już potrzebny polski tekst, a jeszcze później nie będziemy w ogóle potrzebować nawet oryginalnego, bo nauczymy się piosenki na pamięć, po tylu wspólnych wykonaniach z piosenkarką_piosenkarzem. Etap końcowy – na śpiew. Bardzo namawiam do podchodzenia do tego etapu. Wiem, wiem – wiele osób zastrzega się, że nie ma słuchu lub głosu lub że się wstydzi... Nie o to chodzi, by śpiewać przy nauczycielce, jeśli to jest dla Was zbyt dużym wyzwaniem – ale za wszelką cenę śpiewajcie razem z piosenkarzem, np. po francusku: u siebie w domu, w kuchni, na spacerze, podczas prac domowych, wyprowadzania psa, kopania ogródka.

 

Dlaczego to jest takie ważne?

 

Koniecznie podczas nauki języka wciągajmy do pracy także półkulę prawą, nie bazujmy tylko na lewej, zajętej analizą lingwistyczną. Kiedy angażujemy półkulę twórczo przetwarzającą dźwięk, rytm (półkulę prawą), czyli kiedy śpiewamy, to oprócz tego, że wymawiamy słowa (więc ćwiczymy sobie nasz aparat wymowy według fonetyki języka uczonego), także pogłębiamy ślad, jaki odciśnie się w naszym mózgu. Ścieżki neuronów będą trwalsze, gdy zastosujemy mój powyższy schemat: „na słuch –> na słuch i wzrok –> na wzrok i śpiew –> na śpiew”, niż gdy tylko przetłumaczymy tekst i wysłuchamy piosenki kilka razy. W powyższym schemacie uruchamiamy kolejne różne partie mózgu, a jeszcze jeśli używamy kolorów, rysunków i śpiewu, uczymy się najintensywniej. Tak utrwalone frazy zostają na lata! Podobny skutek, choć nie aż tak spektakularny, dają zapamiętane wierszyki. serfowac

 

 3. Moja podmetoda multimedialna wymaga więcej aktywności, ale najbardziej się opłaca podczas nauki. Bardzo polecam oglądanie programów, filmów lub seriali. Kiedy sama uczę się języka, korzystam z wszelkiego typu serii – czy to popularnonaukowych, czy oświatowych, czy po prostu seriali. Zaletą tych ostatnich jest idiolekt (czyli swoista mowa danej postaci) każdego bohatera. Jeśli serial jest dobrze napisany, to można wyłapać pewną ciągłość – np. pewne wyrażenia idiomatyczne powtarzają się w języku postaci T, a postać X używa często skrótów językowych lub żartów, a znów idiolekt postaci Y jest dosyć prosty, gdy tymczasem postać Z wyraża się bardzo oficjalnie. Od razu więc poprzez zanurzenie się w serialu obcojęzycznym zyskujemy praktyczne zastosowanie języka do konkretnych sytuacji życiowych i nawet więcej, bo jego zindywidualizowanie według charakterów postaci. Nie pomylimy się więc używając zbyt swobodnego języka tam, gdzie trzeba zachować się oficjalnie, ani nie wyrazimy się zbyt pompatycznie w swobodnych relacjach z kolegami.

 

Zdarzają się ludzie, którzy nie cierpią oglądania seriali; można wtedy oglądać wiadomości, programy informacyjne. Ja wolę seriale od dzienników, bo przytłacza mnie procentowa zawartość tragedii w programach informacyjnych. Ale niektórzy wolą słuchać nawet wiadomości politycznych, ekonomicznych czy sportowych! Wszystko zależy od upodobań.

Korzyść z twórczej analizy piosenek i śpiewania ich oraz z twórczego oglądania seriali są olbrzymie: całe frazy, całe wyrażenia wchodzą do pamięci już gotowe, zakodowane z melodią, rytmem, nastrojem, atmosferą piosenki, emocjami, jakie ona w nas wyzwoliła (prawie zawsze pojawią się w nas emocje związane z jakimiś naszymi przeżyciami), oraz konkretną sytuacją, w jakiej można ich użyć. W stosownym momencie przyjdą nam w sukurs gotowe zdania, może nawet będziemy w szoku – „Nie wiem skąd, ale wiem, że w tej sytuacji trzeba było tak powiedzieć...”.

 

Ale nie koniec na tym – multimedialne oznacza, że czerpiemy skąd się da. Jeśli gotujemy, wyciągnijmy z internetu przepis na potrawę i gotujmy, usiłując zrozumieć przepis, np. przepis na paellę po hiszpańsku albo na pizzę po włosku; w sieci są całe filmiki o gotowaniu, wystarczy wyszukać. Oglądając seriale w wersji oryginalnej, poszerzamy swój świat, nie tylko o język, ale i o kulturę danego kraju – po kilku odcinkach zaczniemy gestykulować jak Hiszpanie, mówić szybko jak Włosi itd. Melodia zdania, gesty to ważne elementy języka, których nie zawsze uczą nas na kursach. Jeśli lubimy tańczyć, uczmy się kroków z filmów uczących w języku danego tańca. Jeśli akurat interesujemy się jazdą konną, oprócz uczestniczenia w normalnym kursie jeździectwa obejrzyjmy i posłuchajmy nagrania na ten temat w języku obcym.

W internecie mamy możliwość słuchania radia z innych krajów (do tego stopnia że możemy nawet słuchać Radia z Korsyki!) – jeśli dosyć często będziemy słuchać danego radia, nawet jeśli tylko towarzyszyć nam będzie podczas sprzątania, zmywania, zobaczymy, jak szybko zaczniemy więcej rozumieć, szybciej odpowiadać. Poprzez immersję w danym świecie językowym, jak przez zanurzenie się w kąpieli tworzymy sobie wokół świat w języku, którego chcemy się nauczyć. Kompletnie nie jest nam potrzebny wyjazd za granicę! Zagranicę można mieć na żądanie, wystarczy tylko chcieć!

 delfiny

Stwórzmy więc sobie świat, w którym będziemy żyć równolegle do języka polskiego. Jeśli interesuje nas język hiszpański i świat hispanojęzyczny, to świętujmy Los Reyes Magos, zastanawiając się, co chcielibyśmy dostać od Królów-Magów (czyli Trzech Króli). Jeśli uczymy się francuskiego, to od środy do wtorku poprzedzającego Środę Popielcową smażmy sobie naleśniki czy inne tłuste jedzenie, w ten mało zdrowy sposób kodując sobie, co to jest Mardi Gras (Tłusty Wtorek) i o co chodzi z tym obżeraniem się naleśnikami we Francji i Kanadzie. Jeśli naszym wybranym językiem jest włoski, to może poświętujemy sobie 17 września (krajowy Dzień Pizzy), piekąc i jedząc pizzę (oczywiście robiąc ją pod kierunkiem internetowego kucharza lub kucharki z Włoch), albo 17 stycznia – pakując pesto do wszystkich potraw :)

Może zostaniemy namiętnym oglądaczem serialu „Los misterios de Laura”, gdzie przesympatyczna inspektor Laura Lebrel ściga przestępców za pomocą... nosa. A może wciągną nas losy rodzinki z „Los Serranos”? Konia z rzędem temu, kto zrozumie każde słowo, które wypowiada w serialu starszy z braci Serrano, Santiago! Jeśli już ktoś rozumie tak bełkotliwy hiszpański, to naprawdę nie ma się co bać rozmawiać po hiszpańsku. Być może spróbujemy wyczuć wszystkie żarty z serialu „Friends” (tak spartaczone w pierwszym tłumaczeniu polskim, przez co dowcipy były praktycznie nieczytelne). To świetny humor, wymagający niezłej znajomości angielskiego, ale jaka jest radość, gdy się rozumie, o co tak naprawdę chodziło w oryginale, zanim zmasakrowała go polska wersja. Być może wciągniemy się w losy sympatycznej, choć niepozbawionej przeszkód historii włoskiej rodziny patchworkowej „Tutti pazzi per amore”? Spróbujmy imitować nieco napuszony styl mówienia nastolatka Emanuele lub zwariowany, temperamentny styl wypowiadania się Moniki?

 

A kabarety? To już wyższa szkoła jazdy. Tu niezbędna jest już spora umiejętność rozumienia szybkiego języka mówionego oraz wyczucie do wyłapywania gier językowych, aluzji, podtekstów politycznych – a więc i wiedza o obyczajach i sytuacji politycznej danego kraju. Do rozumienia standupu czy kabaretu w języku obcym należy się porządnie przygotować i da się to zrobić, ale na ten czarny szlak niech wchodzą tylko mocno zaawansowany turyści językowi.

Co jeszcze? Książki, książki i jeszcze raz artykuły, ale na temat skutecznego uczenia się poprzez pracę z tekstem napiszę jeszcze osobny artykuł, więc teraz tylko przypominam o słowie drukowanym.

 

Przy uczeniu się poprzez immersję dobrze jest dostrzec okazję do nauki języka tam, gdzie być może większość ludzi jej nie zauważa: np. na kasownikach biletowych, na bankomatach znajdują się instrukcje wraz przełącznikami na inną niż polską wersję językową. Na kosmetykach oprócz polskiej instrukcji często można przeczytać obcojęzyczną, jeśli produkt powstał poza granicami Polski. Miejmy oczy, a zwłaszcza uszy otwarte na język obcy wokół nas. Jeśli nie mamy problemu z zawieraniem znajomości wirtualnej, możemy w sieci rozmawiać z rodowitymi użytkownikami języka. Jeśli nasz charakter uniemożliwia nam to, możemy korzystać z mnóstwa lekcji interaktywnych dostępnych w sieci – za darmo lub za opłatą.

Oczywiście, zgadzam się, że gdy językiem, który chcemy opanować, jest angielski – mamy o niebo łatwiej, gdyż obecnie jesteśmy nim bombardowani zewsząd. Ale nie jest prawdą, że inne popularne języki są niedostępne: mamy instytuty kultury, przy których często organizowane są pokazy filmów w oryginale, gdzie są biblioteki z czasopismami i literaturą danego języka. Mamy księgarnie, portale i mnóstwo innych możliwości uczenia się poprzez zanurzenie. Tak naprawdę jeśli nasz wybrany język jest w grupie powiedzmy 10–15 języków obcych popularnych w Polsce – możemy w zasadzie nauczyć się go samodzielnie, wykorzystując to, co nam zaoferowane. Schody zaczynają się, gdy jest to język nieco rzadziej uczony, wtedy trzeba dać z siebie więcej, by wytworzyć sobie językową zagranicę tu, u nas. Ale i to się da zrobić!

 

Nie mam jednej ulubionej metody nauczania języków, tak jak nie mam jednej ulubionej metody uczenia się języków (mam ten przywilej, że bywam po obu stronach: jako uczennica i jako nauczycielka), bo nie wierzę, by taka była – przecież różnimy się w procesie przyswajania wiedzy, w dodatku moim zdaniem niemal każdego dnia uczymy się troszkę inaczej, a chociaż nie ma sensu codziennie zmieniać metody nauki (bo do skutecznej nauki potrzebujemy też pewnej powtarzalności, schematu), to zmieniajmy ją chociaż od czasu do czasu – dla higieny psychicznej.

Dzisiaj zaproponowałam Wam metodę immersji, obcowania na co dzień z językiem obcym, i to w jej wersji tu i teraz (jak dowiodłam, wyjazd za granicę nie jest nam do niczego potrzebny, wokół mamy mnóstwo języka obcego, trzeba go tylko nauczyć się zauważać). Języka uczymy się wtedy niejako przy okazji słuchania audycji, oglądania serialu, gotowania itd. Nie uważam, by istniała jakaś jedna idealna metoda nauki języka obcego, ale metoda immersji jest naprawdę świetna, bo trudno się nią znudzić!

 

PS

I jak zawsze: nie zapominajmy przy tym o ciągłym uczeniu się polskiego! Jeśli rozwijamy umiejętność wyrażania się w języku obcym, a w języku polskim nie rozwijamy się, nie poznajemy nowych słów, nie poprawiamy swoich błędów lub nawet cofamy się! to coś jest nie tak z naszą metodą uczenia się lub z naszą znajomością języka ojczystego. To nie ma być nauczenie się języka obcego zamiast ojczystego, ale oprócz! To jedyne chyba niebezpieczeństwo metody immersji.

zatopienie

 

Nie pomylmy więc zanurzenia w języku z zatopieniem nas przez ten język, co grozi nam obecnie w Polsce ze strony angielskiego. Jesteśmy atakowani tym językiem wszędzie, nie tylko tam, gdzie jest potrzebny. Z powodu wywieranej presji ("koniecznie trzeba znać angielski") ludzie snobują się na znajomość angielskiego, używając słów angielskich zamiast polskich tam, gdzie to kompletnie niepotrzebne. Dobrze zna język obcy ta osoba, która świetnie mówi w języku ojczystym, a oprócz tego biegle w języku obcym. Osoba zaś, która używa języka ojczystego (czyli – polskiego) niechlujnie, a nawet kaleczy go, będzie kaleczyć język obcy bardziej. Warto skorzystać z tego, że tu jest nasza zagranica do nauki języka polskiego, tu mamy mnóstwo materiałów i okazji do immersji w języku polskim. Nie zaprzepaśćmy tego! Zanurzenie w języku obcym – tak, ale pod warunkiem, że nie jest to nauka kosztem znajomości języka polskiego.

 

        /Użyte zdjęcia – dzięki uprzejmości morgueFile./

Pierwsza część do tematu "Chcę mówić w języku obcym" znajduje się tutaj: Jak poradzić sobie z blokadą?